Tyle o niej wiedziałam... tyle o niej słyszałam...marzyłam żeby ją zobaczyć... Pełna ekscytacja, wsiadamy w samolot do Faro. Lot trwał jakieś 4 godziny i lądujemy. Wysiadam z samolotu, biorę głęboki oddech...ten pierwszy zapach powietrza zawsze jest inny i zawsze pobudza wyobraźnię...
Lotnisko w Faro i pierwsze zdziwienie, przecież przyjechałam do tak drogiej destynacji, mówiąc naszym turystycznym dialektem.. a tu stare, jakieś takie zaniedbane. I tu moja uwaga! Koniecznie zabezpieczcie dodatkowo swoją walizkę, bo jak się okazało, nawet te wydaje się najtrwalsze, nie wytrzymywały upadku z wysokości metra na taśmę bagażową. Mojej też się oberwało i to dosłownie. Ponadto samo lotnisko, jest malutkie, jednak aby znaleźć swój autokar trzeba przejść niezły labirynt przez parkingi i chodniki.
Wyjeżdżamy… a tu dalej tak samo, ulice takie trochę zaniedbane, stare, ściany na budynkach obdrapane… i to jest ta Portugalia? Kolejne dni spędzone w Portugalii sprawiły jednak, że ukradła moje serce bez reszty…
Ma tyle skarbów i sekretów o których wielu z nas nie wie…450 km wybrzeża. Sam region Algarve to 200 km wybrzeża, ponad 100 plaż i ogromna różnorodność krajobrazu… czerwone klify, piaszczyste plaże, rzeki, wyspy, romantyczne zatoki. Między błękitem morza i nieba, między czerwienią klifów jest w tutaj jeszcze jeden rzucający się w oczy kolor – zieleń.. lasów korkowych, lasów migdałowych i ponad 40 pól golfowych w samym Algarve.
Opowiem Wam o tych skarbach, które odkryłam będąc tutaj…
Pierwszy z nich to niezwykłe dziedzictwo kulturowe. Aż do 1249 roku Portugalia była krajem Islamskim, dawne meczety teraz są kościołami, w każdym domu są na ścianie ozdobne płytki ceramiczne zwane Azulejos, przywiezione przez Mauretanów. Azulejos są często widoczne również na fasadach budynków. Niezliczona ilość kominów na dachach domów. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt ze nie znajdziecie dwóch identycznych, każdy komin jest inny…oto pamiątki islamskiej okupacji.
Dopiero w Portugalii odkryłam prawdziwe „niebo w gębie”... takich owoców morza i potraw z ryb, nie jadłam nigdzie na świecie. Portugalczycy praktycznie nie używają przypraw, bazują na naturalnym smaku produktów. Polecam Wam skosztować cataplanas, gulasz z ryb lub owoców morza duszony w kociołku przypominającym tażin. Polecam też spróbować przepyszne danie z dorsza, królowej ryb w Portugalii – bacalao. Nie można nie wspomnieć o dwóch wspaniałych portugalskich winach Porto i Madera. Oj moje kubki smakowe szalały… kiedy to przedostatniego wieczoru pojechaliśmy do słynnej na wybrzeżu Algarve mariny Villamoura a tam zostaliśmy zaproszeni przez przedstawiciela Tourismo de Algarve na kolację w iście portugalskim stylu…
A jeśli pozostajemy w temacie win to korki w butelkach pochodzą właśnie z Portugalii. Ten kraj jest największym ich producentem. Drzewa korkowe przypominają nasze polskie dęby, rosną tutaj w niezliczonej ilości, właściwie to są „lasy korkowe”, które można napotkać niemal wszędzie. Niesamowite jest to, że Portugalczykom tak spodobał się ten produkt, ze z korka jest robiona cała galanteria, obuwie, parasolki, nawet ubrania. Są sklepy „korkowe” w których można kupić wszystko z korka. Korek to niewątpliwie skarb narodowy.
Ale ten kraj kryje w sobie jeszcze jeden sekret, sekret zdrowia i urody..naturalne Spa Caldas de Monchique ukryte w Górach Monchique, którego sława sięga czasów starożytnych Rzymian. „Święte Wody”, bo tak je nazywali, działają te same cuda co przed wiekami…
A serce Portugalii?.. bije w Lizbonie, tam znajdziecie jej duszę…duszę Fado, ukrytą wśród tych wąskich uliczek miedzy ściśniętymi kamienicami, obdrapanymi ścianami domów z wzorzystymi Azulejos, w wiekowych małych tramwajach, którymi można zwiedzić całą stolicę. Wsiadasz do takiego małego drewnianego wagonika w kolorze żółtym, zwanego tramwajem, nagle rusza, cały się trzęsie i trzeszczy, czujesz jakby czas się cofnął. Masz wrażenie że jedzie ociężale i ostatkiem sił wjeżdża pod górę, a takich górek i pagórków w Lizbonie jest całe mnóstwo. Nie odważyłabym się zwiedzać Lizbony autem po tych wszystkich wąskich uliczkach na których mają się zmieścić samochód i tramwaj. Otwierasz szybę i wystarczy lekko rękę wyciągnąć a już możesz musnąć ścian mijanych kamienic. Uwaga na głowę! Aż pragniesz ją wysunąć zza szyby..a tu zonk! A wśród tych wąskich uliczek skrywane, genialne małe restauracje ze śpiewaną na żywo muzyką Fado. Miałam wrażenie ze tutaj to co najpiękniejsze i prawdziwe jest ukryte…
Lizbona, jak przystało na stolicę kraju, ma wiele miejsc, które trzeba zobaczyć: kilka ważnych historycznie pomników, m.in pomnik Chrystusa Króla, czy Pomnik Odkrywców, klasztor Hieronimitów z grobowcem Vasco Da Gama i wiele innych. Żeby zwiedzić Lizbonę i odkryć jej duszę potrzebujemy co najmniej kilku dni. Nam się udało zdeptać większą połowę w przeciągu jednego dnia. Najważniejsze to dobrze się przygotować i mieć absolutnie niezawodny zmysł orientacji w terenie. Dzięki temu udało nam się podziwiać Lizbonę z kilku tarasów widokowych, zobaczyć ważne pomniki, przespacerować najważniejszą ulicą z Łukiem Triumfalnym Arco da Rua Augusta, zjechać słynną windą Justyną i jeszcze zrobić szybkie zakupy w Pingo Doce, to taka portugalska biedronka gdzie ceny, w odniesieniu do naszych polskich są niemal takie same.
Tutaj chciałabym obalić mit że Portugalia jest droga na miejscu. Obwieszczam, że nie jest. Przykład? Kawa. Jako że jestem absolutnie zdeklarowaną kawoszką, kawa dla mnie ma wielkie znaczenie wszędzie gdzie jestem. Zatem za espresso w Lizbonie płaciłam 1- 1,50 euro a jeszcze parę miesięcy wcześniej na Cyprze to samo espresso kosztowało od 4 euro wzwyż. Mały przykład ale uwierzcie, że do Portugalii nie jest potrzebne all inclusive. To nie Turcja ;}
Jeśli już wybierzecie się do Lizbony, koniecznie zwiedźcie okalające ją małe i większe miejscowości, przejedźcie całe Wybrzeże Lizbońskie przecudną długą na 30 km plażą Pojedźcie w tonące w zieleni góry do bajkowej Sintry z kolorowym zamkiem Pena. Jadąc do Sintry zobaczcie jak wygląda koniec Europy…Cabo da Roca. Dla tych, pragnących doświadczyć duchowego oczyszczenia polecam odwiedzić przy okazji Fatime, miejsca objawień Maryi.
A co w takim razie robić na Wybrzeżu Algarve? Oprócz korzystania z kąpieli słonecznych i uprawiania sportów wodnych? Już opowiadam… Całe wybrzeże, długie na ok 200 km jest bardzo zróżnicowane, od klifowych po piaszczyste plaże i zielone wzgórza. Rozciągają się tutaj również małe i większe miasteczka. Osiedlili się tutaj tłumnie Portugalczycy. Muszę Wam opowiedzieć o kilku Perełkach Algarve, które trzeba zobaczyć.
Zacznę od Albufeiry, która okazała się nieco inna niż ją sobie wyobrażałam. Miałam wrażenie, że jest trochę komercyjna, mnóstwo sklepików, restauracji, barów, dyskotek.. Jest taka ulica w samym jej centrum zwana The Strip, która wieczorem wygląda jak Las Vegas w Stanach. I tutaj mój apel do młodych ciałem i/lub duchem, jeśli chcecie się zabawić i to nieźle, zapraszam do Albufeiry. Znajdziecie tutaj nie tylko nocne rozrywki ale również mnóstwo festiwali, pokazów, spektakli, koncertów…
Wystarczy wyjechać z Albufeiry żeby poczuć prawdziwego portugalskiego ducha…
Na terenie rezerwatu przyrody Ria Formosa, nieopodal Faro, położona na lagunie, zaklęta w średniowiecznej historii jest Tavira z ogromna ilością kaplic i kościołów, wąskich uliczek, dumnie wystających kopuł i minieretów.
Z kolei na zachód od Albufeiry jest takie miejsce gdzie ta straszna komercja zdaje się jeszcze nie dotarła – Alvor. Jest tak spokojne, tak urocze…te wąskie uliczki, Azulejos na ścianach budynków, parę restauracyjek, pubów, kilka sklepików. To jest zupełne przeciwieństwo głośnej Albufeiry. Tutaj zdecydowanie można wypocząć…
A kiedy udacie się jeszcze parę kilometrów dalej, dotrzecie do miejsca, które jest najbardziej rozpoznawalne na całym świecie...słynne czerwone klify w Lagos. Musicie wsiąść w łódkę z człowiekiem, w porcie jest takich firm i ludzi wiele i popłynąć wybrzeżem. Kiedy przepływałam między tymi klifami, przypominało mi trochę Krabi w Tajlandii.. samotne skały wbite w Ocean… podobny turkus…oj… bajkowo i pięknie było…
Takich miejsc jest więcej, wspominam te które wyryły się w mej pamięci i duszy najbardziej…
A jacy są Portugalczycy? Na pewno inni niż przyjaciele „z południa” Hiszpanie czy Włosi. Żyją w sobie znanym trybie. Jeśli coś ma być za 5 minut to faktycznie będzie za minut 40. Nie spieszą się nigdzie. Narzekają na wszystko i wszystkich. My Polacy przy nich jesteśmy radosnymi entuzjastami. Są niezwykle melancholijni i stęsknieni za czymś co było, za czymś co będzie… Stąd też nie dziwi mnie fakt, ze muzyka Fado narodziła się właśnie tutaj. Takiej muzyki nie słucha się w wielkich salach, słucha się w niewielkim gronie osób, w malutkiej restauracji gdzieś schowanej za metalowymi drzwiami miedzy wąskimi uliczkami, co potęguje naszą bezwolność i melancholię do granic niemal ostatecznych. Jak mówił nasz pilot na prawdziwe Fado trzeba przyjść bez ostrych przedmiotów w torebce.. bo można sobie krzywdę zrobić w afekcie (chciałabym żeby to był żart 😉 Oczywiście należy znać słowa tekstów pieśni fado opowiadających zawsze o beznadziejności losu i świata, wszak fado pochodzi od słowa fatum/przeznaczenie…
A kiedy już zamoczysz nogi w ciepłym Oceanie, zanurzysz stopy w białym piasku, napawasz oczy nieziemskimi krajobrazami, poczujesz „niebo” smakując lokalnej kuchni, ponęcisz kubki smakowe kosztując portugalskiego Porto …a kiedy już to wszystko zrobisz… udaj się na koniec świata…Cabo de St. Vicente.. i poczuj fado!
Portugalio.. sądziłam, ze jesteś jak „wyniosła dama” a okazałaś się tą o nadzwyczajnej urodzie, pełną melancholii i tajemnicy… na pewno jeszcze Ciebie odwiedzę. Obiecuję!